Po przejęciu władzy przez prawicę w samorządzie województwa świętokrzyskiego jesienią 2018 roku okazało się, że „odwieczny” symbol regionu świętokrzyskiego, czyli czarownica na miotle jest antychrześcijańska i ma zniknąć z oficjalnych materiałów promocyjnych. A przecież sabaty czarownic, czyli ich zloty na Łyścu (Łysej Górze) to coś, z czym „od zawsze” kojarzy się nasz region. Od czasów pogańskich (przedchrześcijańskich) aż po doroczny koncert na Kadzielni, transmitowany przez Polsat, czarownica na miotle była tym, co wyróżniało nasz region w warstwie symbolicznej.
„Świętokrzyskie czaruje – poleć na weekend”, to jedna z bardziej udanych kampanii promocyjnych w historii, przeprowadzona przez firmę Planet PR. Starannie dobrane czarownice zachęcały na ulicach Warszawy do odwiedzenia ziemi świętokrzyskiej. Do tego billboardy, udział w targach turystycznych, obecność w polskich mediach, estetyczne materiały promocyjne - „robiły robotę”. Wiele tego typu inicjatyw do jesieni 2018 roku nikomu nie przeszkadzały. Wystarczy wspomnieć słynną Babę Jagę, obecną na hali kieleckiego dworca od jego powstania w 1984 roku (obecnie słynny „Spodek” jest w remoncie). To również wiele wydawnictw i gadżetów, zgoda różnej jakości, ale system identyfikacyjny budowany przez lata, nie może być odrzucony ot tak, jedną uchwałą.
To tak jak ze „scyzorykami”. Nie lubimy tego określenia, ale że weszło już dawno do języka potocznego, to trzeba się z tym pogodzić. Żadna antykampania tego nie zmieni. Podobnie krakowianie nie lubią „centusiów”, warszawianie „krawaciarzy”, a poznaniacy „pyrów” - trudno. Trzeba się uśmiechać i przekuć słabość w siłę. Dziwię się, że przez te wszystkie lata żadna firma nie podjęła się produkcji scyzoryków w Kielcach, czy okolicach. Reklama takiego produktu byłaby banalnie prosta. Najciemniej pod latarnią?
No dobrze, ale skąd się wzięły te czarownice? Jeżeli prawdą jest, że w pierwszych wiekach na terenach wokół wzniesienia, które dziś nazywamy Świętym Krzyżem (a od niego ziemię – świętokrzyską) „płonęło” milion dymarek, czyli pieców dymarskich, gdzie przy pomocy drewna i węgla drzewnego wytapiano rudę żelaza, np. na miecze dla Rzymian, to „te panie” mogły być zwyczajnie żonami pradawnych hutników. Po co im były miotły? Ano do sprzątania po tej produkcji. A góra zwana Łyścem nie była łysa (niezalesiona), tylko łyskała się – łuskała się, tzn. unosiła się nad nią łuna światła. Skąd? Z miliona, czy niech nawet będzie z pół miliona dymarek. Świętokrzyskich dymarek.
Ma to sens? Ma!
A wypieranie się takiego dziedzictwa czym jest?
Odpowiedzcie sobie sami ;)